Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz (2014) | Głupot ciąg dalszy | Recenzja Filmu
Jak każdy względnie inteligentny człowiek i fan komiksów mam ogromny problem z nowymi produkcjami Marvela. Dlaczego? Ponieważ każdy kolejny film z tej serii jest głupszy od poprzedniego. Zauważyłem również, że podobał mi się pierwszy "Iron Man" (2008), pierwszy "Captain America" (2011) i pierwszy "Thor" (2011) za pierwszym razem jak je oglądałem. Nie ukrywam, że całe swoje życie czekałem na ekranizację bohaterów ze świata Marvela więc trochę bezrefleksyjnie podszedłem do tematu. Za drugim razem każdy z tych filmów wydał mi się naiwny i infantylny, a każdy kolejny jest jeszcze gorszy od poprzedniego. Założenie jest bardzo proste - jak najmniej fabuły i jak najwięcej akcji. Nie ma w tym nic złego, pod warunkiem że ta fabuła ma jakikolwiek sens. W "Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz" nie ma sensu.
Wyobraźmy sobie, że okropna organizacja Hydra nie przestała istnieć w tym samym momencie, kiedy Kapitan Ameryka w swoim pierwszym filmie pokrzyżował im plany i jednocześnie skończył w lodzie na kilka dziesięcioleci. Z tego co zrozumiałem z drugiej części filmu, to Hydra miała się bardzo dobrze przez cały ten czas i była obecna w strukturach organizacji "S.H.I.E.L.D". Mało tego - kiedy postanowiła przejąć władze nad organizacją i nad światem okazało się, że 3/4 ludzi "S.H.I.E.L.D" należy do Hydry. W dwa lata po wydarzeniach z filmu "Avengers" (2012) Hydra postanawia zabić Nicka Fury (Samuel L. Jackson). Za tym wszystkim stoi bardzo zły Robert Redford, którego zagrał Robert Redford. Niektórzy wolą go nazywać Alexander Pierce, ale za dużo w nim Redforda. Hydra postanawia również zabić Kapitana Amerykę i wszystkich ludzi na Ziemi - takie przynajmniej odniosłem wrażenie.
Nie ma sensu opisywać fabuły i się zastanawiać dla czego większość z tych rzeczy nie ma sensu bo uwierzcie mi, scenarzyści również nie poświęcili scenariuszowi za dużo czasu poza tym, że obejrzeli filmy z serii "Transformers" i bardzo się inspirowali niektórymi scenami. Może przejdę od razu do rzeczy i powiem dla czego "Kapitan Ameryka" Zimowy Żołnierz" nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia.
To, że HYDRA czekała z zabiciem Nicka Fury, aż ten zbierze cała ekipę superbohaterów nie mam sensu. Mogli to zrobić dużo wcześniej i po cichu. Scena, w której Nick Fury jest uwięziony w swoim samochodzie i ostrzeliwany przez 10 minut też jest trochę przesadzona i głupia. Przez 70 lat Hydra trzymała w ukryciu Zimowego Żołnierza, którym okazał się najlepszy przyjaciele Kapitana Ameryki z przeszłości Bucki Barnes (Sebastian Stan). Czarna Wdowa (Scarlett Johansson) mówi coś o tym, że Zimowy Żołnierz jest jak duch - jak na ducha, to robi niezły rozpierdziel w środku miasta. I skoro Hydra zagraża całemu światu, to ja się pytam gdzie jest Iron Man? Czy dodanie jednego zdania na temat tego dla czego Tony Stark nie może pomóc Kapitanowi Ameryce to zbyt wiele? Najwidoczniej.
Zastanawiam się dla czego filmy Marvela próbują na siłę być zabawne. Czarna Wdowa z uporem maniaka próbuje namówić Kapitana, żeby umówił się z kimkolwiek a wszyscy wiemy, że ma największą ochotę Wdowa ma na kawałek jego "tarczy". I to pewnie jest ten komizm, który na mnie nie działa. No ale wróćmy do Kapitana Ameryki, który przypadkiem spotyka podczas biegania Sama Wilsona (Anthony Mackie) i postanawia, że wciągnie go do grupy bohaterów. A czemu nie?
Nie podobała mi się druga część "Kapitana Ameryki", a nawet uważam że to strasznie słaby film Marvela. Fabuła jest napisana na siłę i nie ma większego sensu. Wszystko co się dzieje w filmie dzieję się tylko dlatego, że akurat jest potrzebne do kontynuowania fabuły - ale przede wszystkim film jest nierówny. Zaczyna się od całkiem ciekawej walki, a potem przechodzi w jakiś straszny ala sensacyjny bełkot. Potem znowu niezła walka i zatrzymanie akcji, żeby każdy mógł się pośmiać albo wzruszyć słuchając dialogów Kapitana i Czarnej Wdowy.
Niech was nie zmyli tytuł filmu, ponieważ sam Zimowy Żołnierz stanowi mały procent tego kolejnego Marvelowskiego dzieła. Prawidłowa nazwa powinna brzmieć "Kapitan Ameryka i Wdowa na tropie kolejnej marvelowskiej bzdury". Wielkie wybuchy, zniszczenia miasta czy sama walka wręcz zastępuje fabułę i odbiera przyjemność z oglądania filmu. Naprawdę nie wiele potrzeba, żeby film miał ręce i nogi, ale to wymaga od twórców tego, żeby skupili się na fabule a nie na zupełnie absurdalnych scenach jak ta, w której jeden z trzech ogromnych statków uderza akurat w to piętro opuszczonego budynku S.H.I.E.L.D, na którym Falcon walczy z przeciwnikami, a potem wyskakuje z okna na oślep i wpada do przechylonego helikoptera.
Powiem szczerze, Chris Evans nie jest złym aktorem i nie jest złym Kapitanem Ameryką - pasuje do tej roli, chociaż już zapisał się w historii ekranizacji Marvela jako Człowiek Pochodnia z Fantastycznej Czwórki. Problem polega na tym, że zamiast skupić się właśnie na tym bohaterze w tych Marvelowskich filmach najważniejsze są kostiumy, suche dialogi i gówniane dowcipy oraz akcja, akcja, akcja. Niektórzy widzowie, jak ja chcieliby zobaczyć jakąś przyzwoitą historię i sensowną fabułę a nie kolorowe bagienko pod tytułem "Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz". Polecam wam obejrzeć inną ekranizację komiksową, w której wystąpił Chris Evans "Snowpiercer" (2013) - świetna odskocznia od tych Marvelowskich bzdurek. I na koniec tylko dodam, że reżyserami filmu są bracia Russo (Anthony i Joe).
Niech was nie zmyli tytuł filmu, ponieważ sam Zimowy Żołnierz stanowi mały procent tego kolejnego Marvelowskiego dzieła. Prawidłowa nazwa powinna brzmieć "Kapitan Ameryka i Wdowa na tropie kolejnej marvelowskiej bzdury". Wielkie wybuchy, zniszczenia miasta czy sama walka wręcz zastępuje fabułę i odbiera przyjemność z oglądania filmu. Naprawdę nie wiele potrzeba, żeby film miał ręce i nogi, ale to wymaga od twórców tego, żeby skupili się na fabule a nie na zupełnie absurdalnych scenach jak ta, w której jeden z trzech ogromnych statków uderza akurat w to piętro opuszczonego budynku S.H.I.E.L.D, na którym Falcon walczy z przeciwnikami, a potem wyskakuje z okna na oślep i wpada do przechylonego helikoptera.
Powiem szczerze, Chris Evans nie jest złym aktorem i nie jest złym Kapitanem Ameryką - pasuje do tej roli, chociaż już zapisał się w historii ekranizacji Marvela jako Człowiek Pochodnia z Fantastycznej Czwórki. Problem polega na tym, że zamiast skupić się właśnie na tym bohaterze w tych Marvelowskich filmach najważniejsze są kostiumy, suche dialogi i gówniane dowcipy oraz akcja, akcja, akcja. Niektórzy widzowie, jak ja chcieliby zobaczyć jakąś przyzwoitą historię i sensowną fabułę a nie kolorowe bagienko pod tytułem "Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz". Polecam wam obejrzeć inną ekranizację komiksową, w której wystąpił Chris Evans "Snowpiercer" (2013) - świetna odskocznia od tych Marvelowskich bzdurek. I na koniec tylko dodam, że reżyserami filmu są bracia Russo (Anthony i Joe).
Komentarze