Daredevil (2003) | Film o Niewidomym Dla Niewidomych | Recenzja Filmu
Uwielbiam ekranizacje
komiksów tak samo jak komiksy same w sobie. Cieszę się na myśl o każdej nowej
produkcji tego typu, która wchodzi do kin, do póki nie zobaczę jej na własne
oczy. Mało który film spełnia moje wygórowane oczekiwania, ale i tak większość
można obejrzeć z przymrożeniem oka. Są jednak rodzynki w tym cieście, na które
nie można patrzeć bez bólu oczu. Do tej grupy mogę spokojnie zaliczyć filmy, które są brutalnym gwałtem postaci komiksowych i kinematografii w ogóle.
"Hulk" (2003) w reżyserii
Ang Lee - film tak zły, że sam się robię zielony na myśl o nim oraz najgorszy z
najgorszych, "Batman i Robin"(1997),
czyli poważny wypadek przy pracy Joel'a Schumacher'a oraz „Elektra” (2005) i „Kobieta Kot” (2004) - dwie super bohaterki zarżnięte na oczach widzów tępym nożem.
Do grona fatalnych ekranizacji komiksowych dołączył wczoraj kolejny "rodzynek" - "Daredevil" 2003. Widziałem ten film dawno temu, pamiętałem że mi się nie podobał ale nie pamiętałem dla czego. Więc zrobiłem najgorszą rzecz, jaką mogłem - obejrzałem go jeszcze raz. I powiem szczerze, że po takim filmie to można spokojnie oślepnąć.
Zagrożenia Związane z Oglądaniem „Daredevila”.
Oglądanie "Daredevil'a" jest
ekstremalnie niebezpieczne. Na okładce DVD powinno być ostrzeżenie jak na
papierosach o tym, że po obejrzeniu tego filmu można w najlepszym wypadku stracić
wzrok. Kolejne ostrzeżenie powinno dotyczyć tego, że podczas oglądania filmu
mogą wystąpić próby samobójcze. Myślę, że wiele osób oglądając "Daredevil'a" myślało o wydłubaniu
sobie oczu - ja myślałem. Ktoś przecież ten film oglądał i musiał go
zatwierdzić do dystrybucji. Szkoda, że nie znalazła się chociaż jedna myśląca
osoba, która podjęłaby decyzję o spaleniu jedynej kopii filmu i zatopieniu
resztek na dnie Oceanu. To byłoby jedyne honorowe wyjście - takie filmowe seppuku.
Wszystko co związane z tym filmem powinno być wymazane z historii - jakby nigdy
nic się nie stało. Czym jest 75 milionów dolarów budżetu w porównaniu z
krzywdą, jaką ten film robi ludziom? Ale stało się. Ludzkość doświadczyła
kolejnej tragedii a fani komiksów zostali upokorzeni i sponiewierani. Najgorsze
w tym wszystkim jest chyba to, że ten sam reżyser nakręcił kolejny gówniany
film niszcząc kolejnego marvel'owskiego bohatera. Chodzi o „Ghost Rider’a” (2007) z
Nicolas'em Cage'm w głównej roli. Poza tym, że Mark Stevens Johnson próbował wyreżyserować
te dwa filmy, to jeszcze był na tyle łaskawy że napisał do nich scenariusze.
Tacy ludzie jak on powinni mieć dożywotni zakaz zbliżania się do komiksów.
When the shit hits the fan
Dla czego ten film jest taki zły? Co poszło nie tak? Prawie wszystko. Film zaczyna się nawet ciekawie i w miarę sensownie, do póki na ekranie nie pojawia się Daredevil. I biorę pełną odpowiedzialność za to co mówię - Ben Affleck nie jest najgorszy w tym filmie. Powiem więcej – jest najlepszy. Naprawdę - grając u boku Jennifer Garner nie ma szansy być najgorszym aktorem. Ona zbiera wszystkie tytuły. Jest tak marna, że każda minuta z nią na ekranie powoduje ból głowy i wysypkę. Jej stroje, makijaż, zielone oczy - nic nie pasowało i nie grało. Wyglądała tandetnie i sztucznie. Każda scena walki z jej udziałem powodowała zgrzytanie zębami i salwy śmiechu. Każda wypowiadana przez nią kwestia raniła uszy.
Ale czy
Jennifer była najgorsza z najgorszych? Też nie do końca - nie zapominajmy o
Colin'ie Farrell'u, który stworzył chyba najmarniejszego złoczyńcę i zabójcę
jakiego widziałem. Nazywa się Bullseye, na czole ma odgnieciona tarczę
strzelniczą i posiada super moc rzucania rzeczy z super prędkością i super
celnością. Niestety muszę powiedzieć, że rola go przerosła. Nie wiem nawet jak
opisać jego obecność w tym filmie. Jest jak choroba zżerająca organizm od
wewnątrz. Jak swędzenie pod skórą. Jak najgorszy trąd. Jednym słowem pomyłka. Wystarczy
spojrzeć na jego charakteryzację i stroje, żeby się przekonać z czym mamy odczynienia. Charakteryzacja w tym filmie i kostiumy, to kolejna dolegliwość "Daredevila", do której wrócę za chwilę.
Ślepa Amerykańska Poprawność, czyli Czarny KingPin.
Kolejnym aktorem, która
jeszcze bardziej dobiła ten film był Michael Clarke Duncan w roli KingPina. O
zmarłych źle się nie mówi, więc ograniczę się tylko do tego, że w komiksach
KingPin jest biały. Taki zupełnie biały. Ten film dał sygnał innym komiksowym
produkcjom Marvela, że można zawsze zamienić Białego na Czarnego i mieć w dupie to, jak było w komiksie. Wiadomo, że Czarnoskórych bohaterów można policzyć na
palcach jednej ręki i najlepszy z nich "Blade" już został sfilmowany
trzykrotnie. Dla tego można napluć wszystkim fanom komiksów w twarz, powiedzieć że wieje wiatr a KingPin jest Czarny. No i dobrze, niech będzie Czarny - bez
znaczenia. Ale czy musi być taki beznadziejny? Z tym swoim cygarem, którego nie
umie palić i ze wszystkimi debilnymi kwestiami, które wypowiada z
beznadziejnym uśmiechem? Reżyser zupełnie nie miał pojęcia jak pokazać te
wszystkie komiksowe postaci i zrobił „cokolwiek”. Każda postać jest
przerysowana i obdarta z sensu i charakteru na rzecz obrzydliwych kostiumów i
głupawych żarcików. Taki jest KingPin – duże, głupie dziecko z cygarem i laską ubrane
w charakterystyczny dla komiksowego odpowiednika garnitur. Nic poza tym. Jest
jak Czarny Brat Mr Freez'a (Arnold Schwarzenegger) z "Batman i Robin".
Nawet mają podobne poczucie humoru.
Na tym tle niesmacznie przerysowanych postaci Ben Affleck wypada najlepiej - szczególnie, kiedy gra niewidomego adwokata, a nie Daredevila. Ma nawet kilka śmiesznych kwestii, nawiązujących do jego kalectwa. Dla równowagi jego czerwone alter ego wypowiada suche kwestie związane z „wymierzaniem sprawiedliwości”. W połowie filmu jedne i drugie żarty przestają śmieszyć i stają się męczące. Całkiem znośne są rozmowy Matta w kawiarnie ze wspólnikiem, a szczególnie ten moment, na którym naprawdę się uśmiałem, kiedy tłumaczy się z siniaków na twarzy:
"I`m in the fight club. The first rule of fight club: Don`t talk about the fight
club!"
Niestety jedno dobre
zdanie na cały film to trochę za mało. Dialogi są tak samo papierowe i sztuczne
jak bohaterowie. Cała historia z ojcem Matta, która powinna stanowić podstawę całej
fabuły, tylko ją udaje. Nie potrafili dobrze wykorzystać tego momentu, który ukształtował Matta na resztę życia i sprawił, że stał się Śmiałkiem, który nie
czuje strachu.
„Daredevil” Czyli Poronione Dziecko Efektów Specjalnych i Ubogiej Wyobraźni Grafika.
Poza scenariuszem, który
nadaje się tylko do kosza i aktorami, którzy nie udźwignęli ciężaru
odpowiedzialności który na nich spoczywał, są jeszcze efekty specjalne i sceny
walki. Wszystko wygląda nie tylko nierealnie i sztucznie, ale też naiwnie,
głupio i tandetnie. Można sobie pokaleczyć oczy patrząc na te komputerowe
akrobacje. Kłuje w oczy również cała pozostała scenografia i budynki Nowego
Jorku – wszystkie zrobione przez komputer. Każda scena walki w tym filmie to
porażka - nie da się tego oglądać. Zero dynamiki, zero pomysłu – zwykłe takie
blokowania i kopania. Dodatkowo nie wiem dla czego, ale wszyscy potrafili latać w tym filmie. No dobra – może nie latają (poza Daredevilem), ale potrafią
skakać nienaturalnie daleko i wysoko. Efekt jest taki, że nie da się tego oglądać - jedne z najgorszych scen walki jakie widziałem. Szkoda słów. Kicz i
pogarda dla kina akcji. Próbowano tez zrobić coś na kształt
"komiksowych" wstawek, kiedy Daredevil wszystko co słyszy jest sobie
w stanie wyobrazić w postaci niebieskiego hologramu, jak bijące serce, płaczące
dziecko i tak dalej i tak dalej. Zupełnie chybiony pomysł.
Dziurawy Scenariusz, czyli dla czego „Daredevil” nie ma sensu.
Mówienie o scenariuszu w przypadku "Daredevil'a" to spore nadużycie. To jest taki zlepek śmiesznych (czasami) kwestii wypowiadanych przez bohaterów przemieszany z komputerowymi efektami co w połączeniu daje absolutny bałagan. Wszystko jest sklecone na siłę i bez pomysłu. Do tego postacie są sztuczne i płaskie więc nie miało to prawa zagrać. Nie ma w „Daredevilu” czego się złapać - wszystko dzieje się nielogicznie szybko, przez co cały sens zostaje zgubiony. Zacznijmy od samej postaci Daredevila, która w tym filmie jest jednym wielkim paradoksem i zaprzeczeniem samego siebie. W jednej z pierwszych scen, kiedy Daredevil po przegranym procesie dopada na stacji metra uniewinnionego właśnie łotra, bez najmniejszych skrupułów wrzuca go na tory i "patrzy" jak zostaje rozjechany. Jest tak dumny ze swojego sprawiedliwego czynu, że zostawia znak na miejscu zbrodni - "DD". I to ma sens - jest skurczybykiem, który zrobi wszystko żeby sprawiedliwość została wymierzona. Ale już w ostatniej scenie, kiedy walczy z KingPinem nie jest taki pewny tego co robi. Woli, żeby ten poszedł do więzienia, z którego wiadomo że szybko wyjdzie tylko po to, żeby wypowiedzieć kolejną ze swoich suchych kwestii - "Będę na Ciebie czekał". Więc nie miał problemu, żeby w najbardziej okrutny sposób zabić "łotra", który pobił prostytutkę ale już nie zabije mega-przestępcy i bezwzględnego mordercy, który zabił jego ojca. O nie – to by było za dużo. Wszystko wyjaśnia się w tym końcowym dialogu, kiedy KingPin nie rozumie, dlaczego Daredevil go nie zabił. Fuck! Nawet On tego nie rozumie, więc czemu ja próbuje? "I'm not the bad guy."
Powiedzmy sobie wprost - w komiksie przez wypadek, który miał Matt jego wszystkie zmysły się bardzo wyostrzyły, ale nie zyskał super mocy latania jak w filmie. Tak na prawdę to Murdock jest niewidomy tylko z nazwy, ponieważ widzi wszystko, tylko nie ostro i na niebiesko. Na początku dowiadujemy się, że Matt może widzieć dzięki dźwiękom, które go otaczają. Ale widzi równie dobrze, kiedy panuje absolutna cisza. To oczywiście tłumaczy wszystkie głupoty jak to, że Daredevil jest w stanie usłyszeć lecącą kule i uchylić się przed nią. W końcu jest w stanie usłyszeć coś, zanim to się stanie. Jak głupie to jest? No jak?
Matt po wypadku potrafi
również słyszeć wszystko co się dzieje wokół niego w odległości co najmniej kilometra. I przez większość filmu potrafi odizolować i poukładać w przestrzeni
wszystkie dźwięki. Ale na koniec dnia wszystko uderza ze wzmożoną siłą i jest
nie do wytrzymania. Ale w ciągu
dnia, kiedy normalnie funkcjonuje zupełnie mu to nie przeszkadza – super logiczne.
Dla tego zasypia w małej, szczelnie zamykanej trumnie (basenie) wypełnionej wodą. Ten motyw jest tak durny, że aż mnie zatkało jak to zobaczyłem. Ma
swoją tajną kryjówkę, którą mógł wyciszyć i pozbyć się uciążliwych dźwięków. A jakby
to nie podziałało, to zawsze można sięgnąć po stopery do uszu. Ale to by nie
byłoby tak efektowne, jak zamykanie się na noc w trumnie
wypełnionej wodą.
Pozostając przy
trumnie, to przychodzi mi na myśl kolejna nielogiczna scena, kiedy to
Matt zdejmuje kostium Daredevila i kładzie się w swoim wodnym łóżku,
kiedy nagle słyszał wystrzał a oczami wyobraźni widzi morderstwo prostytutki. Postanawia jednak położyć się spać i o wszystkim zapomnieć, chociaż zbrodnia wydarzyła się tuż obok jego kryjówki. Olewa to wszystko i idzie spać
tylko po to, żeby następnego dnia zająć się tą sprawą jako adwokat Matt Murdock.
Gdzie tu jest sens? Szczególnie, kiedy w tej konkretnej sytuacji sobie
odpuszcza i idzie spać, a za chwilę kiedy jest z Elektra na dachu, całuje ją w deszczu i już wiadomo, że to wielka miłość, postanawia ją zostawić i odejść sobie, bo usłyszał że ktoś potrzebuje pomocy. Nie ma to za grosz sensu i pasuje
jak palec do dupy.
Takich nielogicznych scen i bardzo sztucznych walk jest w „Daredevil’u” bardzo dużo. Najgorzej wypadła chyba końcowa walka z Bullseye'em w kościele. Jest to kwintesencja całego filmu – crem della crem. Ktoś miał genialny pomysł, żeby ta walka odbyła się na organach. Na kościelnych organach! Naprawdę? No, no no - nie da się tego oglądać bez zażenowania. Te wszystkie akrobacje są wyrzygane przez komputer - może sprawdziły by się w jakiejś grze, ale na pewno nie w filmie. Kolejnym problemem z Daredevilem jest to, że próbowano połączyć w jedno super moce Spider-mana ze sprytem Batmana. Efekt jest widoczny na ekranie. A pozostając przy Batmanie...
Dla Czego Ben Affleck Nie Musi Być Gównianym Batmanem
Wiele osób mówiło, że Ben
Affleck będzie tragiczny w roli Batmana i za przykład podawali "Daredevil'a". Niestety jest to
żaden argument, bo ten film jest zły aż do bólu. Scenariusz to wymiociny, sceny
walki do porażka, gra aktorska to żart a całość jest dnem do kwadratu. Sam
pomysł zrobienia filmu o niewidomym super-bohaterze to spore ryzyko, ale można
było z tego jeszcze jakoś wybrnąć. Nie trzeba było do razu uciekać się do
komputerowych pseudo efektów. Przecież film się nawet dobrze zaczyna, jest parę śmiesznych tekstów i gdyby wyciąć wszystkie sceny z Daredevilem i sceny walki,
to można byłoby z tego zrobić jakąś komedyjkę romantyczną o niewidomym
prawniku, który zakochuje się w "pięknej" córce greckiego miliardera.
I szkoda, że tak się nie stało. Ale wracając do Bena, to naprawdę nie jest
najgorszy z całego filmu. Każdy w tym kostiumie, z taką maską, z takim
scenariuszem, z takimi efektami komputerowymi wypadł by tragicznie. Jedyny błąd
Bena polegał na tym, że w ogóle zdecydował się na tą rolę. Ale mogę i to mu
wybaczyć - pewnie myślał, że zapisze się w historii kina i w sercach wszystkich
fanów komiksów. Na pewno każdy będzie pamiętał po obejrzeniu „Daredevil’a”,
żeby o nim jak najszybciej zapomnieć i wymazać ten obraz z pamięci.
W jednej ze scen pojawia się reżyser Kevin Smith, który jest ogromnym fanem komiksów (i
Gwiezdnych Wojen) i razem z Benem nakręcił kilka świetnych filmów jak "Mallrats/ Szczury z Supermarketu"
(1995), "Chasing Amy/ W pogoni za Amy"(1997) czy "Dogma"
(1999). W tym miejscu warto tez wspomnieć, że kiedy obsadził Bena w głównej
roli w filmei "Jersey Girl"
(2004), efekt był tragiczny. Ale to raczej nie wina Bena – ogólnie scenariusz
nie miał nic z tego, za co wszyscy uwielbiają Smitha. Wracając do „Daredevil’a” - Ben Affleck był
beznadziejny w beznadziejnym filmie - to nie grzech, tylko wypadek przy pracy.
Każdemu może się zdarzyć. Miejmy nadzieję, że nie zdarzy się w stroju Człowieka
Nietoperza”.
Komentarze